Zamyślenia #22 /sobota/

Do 1-ej w nocy padało. Świadomie nie brałam płaszcza przeciwdeszczowego. Przy każdej stacji kładłam się krzyżem na mokrą ziemię, aby oddać Mu swoją słabość, małość wobec Jego potęgi i miłości, swoją Jemu podległość i kruchość. W plecaku niosłam kwiaty i sześć ciężkich kamieni – każdy oznaczał coś innego, coś czego chciałam się ze swojego życia pozbyć, co chciałam oddać dla Maryi. Bardzo dokładnie potrafiłam je nazwać – już od jakiegoś czasu wiedziałam, czego muszę się pozbyć, co oddać, co wyrzucić choć nie jest to łatwe i boli. Wiedziałam co muszę zmienić aby wypełniało się w moim życiu to, czego On chce, a nie to, czego chcę ja.

Niosłam kamienie idąc obok umęczonego Jezusa, sama umęczona, zmoknięta, zziębnięta, w trudzie, a przez ciężar plecaka z bólem pleców, stóp i kolan. Co dziwne, prawie w ogóle nie modliłam się za moją rodzinę – czułam tu ciszę i spokój. Za to jakby poza mną przychodziły do głowy inne, konkretne osoby – widziałam ich twarze, znam je. Te myśli o nich były wręcz uporczywe, wciąż powracające, bardzo silne i wyraziste – a ja, starając się właściwie to zrozumieć, odmawiałam różaniec za różańcem. Całą noc, w kółko za nie, kończyłam i znów zaczynałam, kończyłam i znów zaczynałam – nie było temu końca. Od piątej stacji nie miałam zasięgu, nie mogłam więc korzystać z przygotowanych rozważań. Zatem wypływały ze mnie moje myśli, moje zmagania, moje wołania, wątpliwości i przy tym: Panie jestem, jestem. Idę za Tobą, jestem w tym tłumie, nie chcę stracić Cię z oczu, staram się wyłapywać podobieństwa do Ciebie na mojej drodze życia. Dziesiąta stacja – byłam na nią przygotowana, wciąż najmocniejsza, wciąż z moim bólem i jakby lustrzane odbicie – patrzę na Niego i widzę siebie, stoję obok. Czyli wciąż tutaj jestem…

Byliśmy pierwsi w Sanktuarium, ksiądz dosłownie przed paroma minutami zapalił światła i otworzył drzwi. Udzielił więc nam komunii świętej i w ciszy tej świątyni, przed obrazem Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej wyłożyłam te kamienie przed ołtarzem, nie mówiąc już nic. Ufając jedynie, że tej nocy wszystko już zostało powiedziane ode mnie dla Niej i od Niej dla mnie. Starałam się wsłuchiwać w Ich głos. Modlitwa nocą…Zawsze wysłuchana…Zgodnie z Jego wolą… Na kamienie położyłam bukiet białych róż od naszej czwórki dla Niej, chcąc zrobić Jej przyjemność.

Wróciłam do domu, uklękłam pytając Jezusa – Panie, co Ty na to wszystko mi powiesz? Co wydarzyło się w tej wielkiej ciszy, w tej przestrzeni bycia z Maryją, z Tobą? Odpowiedź nie mogła być już bardziej wyraźna i dosłowna..

+ Wczoraj mówiliśmy o drodze krzyżowej. Jesteś na niej i musisz iść niezależnie od samopoczucia. Im wyżej i im dalej, tym większe oddzielenie od tego, co otacza, bo ty już do tego nie należysz. Tylko Ja jestem twoim wsparciem i twoim celem. Zawsze! I jestem wzorem do naśladowania – Moja Matka i Ja. Oddaj Mi twój ból i twoją bezbronność, oddaj Mi wszystko: cały ciężar tego krzyża i wszystkie wyboje, o które się potykasz. Ja w zamian przygotuję ci miłość i radość, pokój i ukojenie.

Przyjdź. Moje ramiona są zawsze otwarte i spragnione Moich małych dzieci. Taka jest miłość Ojcowska i Oblubieńcza, że pragnie przyjąć wszystko, co ciężkie i bolesne od swoich dzieci umiłowanych. I tylko tego pragnie, i tylko na to czeka u drzwi twego serca.

Świadectwo, 202