Zamyślenia #48

Jak bardzo każdy dzień weryfikuje moją osobę – a szczególnie moją słabość. Zaraz po przebudzeniu robię znak Krzyża, wołam Ducha Świętego, przede wszystkim, aby pomógł mi się podnieść z łóżka ; ) w tej porannej pierwszej rozmowie zawierzam Maryi siebie, zawierzam każde moje dziecko, męża, wszystkich ludzi, którzy są mi dani. Proszę aby to Maryja zaplanowała ten dzień, bo zrobi to najlepiej. Chowam się do Jej serca i obmywam Krwią Jezusa – jest bowiem tyle trudnych sytuacji, że bez takiej ochrony nie myślę nawet o wychodzeniu z domu. I zawsze, każdego ranka mówię: Panie Jezu, pozwól mi poznać Twoją wolę i wiedz o tym, że zawsze chcę ją wypełniać. A swoją wolę oddaję w Twoje ręce. Piękne słowa…  I co? I jak to się ma do rzeczywistości? Kiedy bardzo wyraźnie poznałam wolę Pana Jezusa w ważnej dla mnie sprawie, stanęłam nagle jak wryta… Panie Jezu…, ale czy na pewno? A może jednak mogłabym tak, albo może tak. Zaczęło się naciąganie, wymyślanie, szukanie wyjść ewakuacyjnych. Takie myśli w głowie, że mi szkoda, że przecież mam nad wszystkim kontrolę, że nie rozumiem dlaczego tak ma być… I stanęłam jak wryta… Poczułam nawet coś w rodzaju bólu. Przeraziłam się. To ja co rano mówię: Panie Jezu dla Ciebie wszystko,  nie ma rzeczy, której Ci nie oddam, przecież to takie łatwe i proste, a tu nagle szok. Proste rozwiązania Pana Jezusa, a trudne do zrealizowania w życiu. Ja wielka bohaterka, ale tylko w gębie. W teorii niezłomna, w praktyce słabizna… Jaka jest więc moja miłość do Niego? To w końcu kocham, czy nie kocham? Za mało we mnie tej miłości. Wciąż za mało.

+ Wartość mają jedynie te czyny, które zrodzone są z miłości. Kochaj, a Miłość ukaże ci, co czynić w każdej sytuacji i chwili.

Słowo Pouczenia, 414