Zamyślenia #61

Czy kiedy w swoim życiu spotykam kogoś słabego, kogoś kto jest zraniony, skrzywdzony – podchodzę jak Szymon Cyrenejczyk, bo muszę, bo tak wypada, bo każą? Czy jak Weronika z własnej, nieprzymuszonej woli, nie zastanawiając się nawet, że sama się narażam, że mogę zginąć? Miałam takie sytuacje – wiem, przy której stacji wtedy byłam, wiem kim wtedy byłam. Wciąż jednak wybrzmiewa mi pytanie – czy idąc z pomocą drugiemu człowiekowi, tak naprawdę mu pomagam, czy go pogrążam? Czy jego? Czy również i siebie? Pod pozorem dobra – zło. Albo na początku działanie z intencją dobra, a przeradza się w zło. To drugie i tak zawsze wyczuwam w głębi serca. Czuję całą sobą, że tak to się może skończyć. Czyli jeszcze raz. Pomagam czy pogrążam? Ważne, aby się zreflektować, aby zdążyć zawrócić…

+ Miłości nie trzeba się bać, ale wypełniać się nią, przez spełnianie Mojej woli. Wystrzegaj się upadków, nawet tych, które są jak pyłek kurzu, by nie pokryły szarzyzną twego serca, które stworzyłem czyste. Miłością, wiernością i posłuszeństwem wobec Mnie zachowuj biel swego serca. Nie ulegaj słabościom ciała, bo od nich zaczyna się wiele złego.

Świadectwo, 819